Sobotnie samotne popołudnie, miałam zamiar pojeździć na rowerze a tu co chwilę pada. I co robić? Pranie się pierze, zupa gotuje...buuu nudno jakoś i zespół niespokojnych rąk się uaktywnia i nagle taka myśl a może by tak w końcu zrobić coś z tym krzesłem......o właśnie z tym...
i zaczęło się... farba, folia, kombinerki, papier ścierny, zszywacz, jakieś rękawice, pędzel i jazda....
I malowanko....
I przecieranko...papier nie dał rady ale odsłonił trochę drewienka....
Teraz pora na zmianę obicia...posłużyła mi do tego ciuchlandowa piżama kupiona dawno temu za całe 1zł:-)
Wyczekiwany moment - czyli efekt końcowy...
Wyciągnęłam granatowego kota, zmieniłam zasłonki, jeszcze mam ochotę na drewniane litery SEA - cel na następne zajęcia w Kazimierzu, na pewno się nimi pochwalę.
Zupa ugotowana, pranie zrobione, metamorfoza przeprowadzona, cóż więcej:-)
Miłego dnia kochani:*
Super Justyś:)
OdpowiedzUsuńKrzesełko wyszło super!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarze:*
OdpowiedzUsuńFajnie, że wam się podoba.
Ale szybko się z tym uwinęłaś i zupa, i pranie i super przetarte krzesło. Bez zbytniego rozczulania się, projektowania ... podziwiam! :-)
OdpowiedzUsuńTeż lubię robić takie przeróbki:) Krzesełko jest przepiękne po zmianie:)
OdpowiedzUsuń